Louis Sclavis znalazł wyśmienitego partnera w postaci pianisty Benjamina Moussay’ego, który od lat grał w zespołach Sclavisa, ale właśnie w tym projekcie ujawniła się perfekcyjna komplementarność jego poczynań w duecie.
Muzycy weszli do studia z lekko naszkicowanymi kompozycjami, a przy realizacji zdali się na sugestie producenta Manfre da Eichera, co okazało się być tu niezwykle celnym posunięciem. Powstał zbiór dziewięciu perfekcyjnie dobranych kompozycji, których interpretacje są w wyjątkowej harmonii.
Miejscami można nawet ulec złudzeniu, że gra właściwie jeden instrument. Większość utworów albumu jest utrzymana w klimacie pastelowych ballad, a układane frazy mogą z jednej strony przypominać melancholię kompozycji Oliviera Messiaena, a z drugiej – swobodniejsze klarnetowe opowieści legendarnego Jimmy’ego Giuffrego. Wyraźniej wyłamuje się z tej aury utwór "Somebody Leaves", ale chyba taka odmiana faktury była potrzebna.
ECM/Universal