Można kręcić nosem, że ich muzyka nie porywa tak jak dawniej, że formacja nie idzie z duchem czasu. Z drugiej strony wciąż pozostaje wierna rockowemu brzmieniu opartemu na gitarowych riffach, mocno brzmiącej sekcji rytmicznej i niepowtarzalnym, melodyjnym wokalu Eddie’go Vadera. Na "Giganton" Amerykanie potrafią jednak zaskoczyć.
Utwór "Dance of the Clairvoyants" jest oparty na bujającym funkowym rytmie i patentach bardziej przypominających U2. W zamaszystym "Quick Escape" pojawiają się space-rockowe akcenty, a w "Buckle Up" nieco psychodelii. Z pozoru nijaki "Seven O’Clock" ożywa za sprawą syntezatorów.
W "Take The Long Way" muzycy fundują ostrą, niemal punkową jazdę bez trzymanki, by jeszcze mocniej podkręcić tempo w "Superblood Wolfmoon". Na przeciwnym biegunie znalazła się subtelna ballada "River Cross", którą mógłby zaśpiewać Bruce Springsteen.
Wydawane w XXI wieku albumy Pearl Jam nie wzbudzały u mnie entuzjazmu. Inaczej jest z "Giganton", którego słucham z wielką frajdą.
Universal