Dylematem dla każdego zreformowanego zespołu jest to, czy odtworzyć klasyczne brzmienie, czy też rozwinąć go, aby nie stać się karykaturą samych siebie. Pixies postanowili wybrać ten drugi wariant, nie zapominając o tym, co najbardziej charakterystyczne dla ich muzyki. Zawsze słynęli z krótkich gitarowych form i zgrabnej melodyki.
Na "Beneath The Eyrie" dołożyli do tego sporo smaczków, nieco klawiszowych brzmień i liczne perkusjonalia. W zespole na dobre zadomowiła się Paz Lenchatin (A Perfect Circle), która godnie zastąpiła Kim Deal. Jej śpiew doskonale współbrzmi z wokalem lidera grupy Blacka Francisa.
Album powstał pod dachem XIX-wiecznego kościoła w pobliżu Woodstock, w urządzonym tam studiu, co świetnie korespondowało z tekstami piosenek opowiadających o czarownicach, zaklęciach i śmierci. Taka tematyka narzuciła klimat całej produkcji, lokującej się gdzieś pomiędzy gotyckim rockiem i nowofalową alternatywą.
Black Francis śpiewa w sposób nieco teatralny, momentami upodabniając się do Nicka Cave'a i Toma Waitsa. Takiego oblicza Pixies jeszcze nie znaliśmy.
Grzegrz Dusza
Warner