Jako się rzekło, Buffalo Summer kupili mnie już pierwszym riffem. Ani on oryginalny, ani majestatyczny, ani technicznie biegły. Jednak ma w sobie ogień - te cztery proste uderzenia o struny zwiastują, że ktoś tu potrafi przyłożyć do pieca i wie, co to rock`n`roll.
Chłopaki śmiało pędzą po tej samej orbicie, co choćby Rival Sons czy Blues Pills. Stawiają na dobre piosenki, smukłe aranżacje i rządy króla bluesa. Każdy numer jest tu podszyty ojcem wszystkich stylów, a gitarzyści z pewnością dobrze wiedzą, co to pentatonika. Naturalnie, tradycyjnego dwunastotaktowca tu nie uświadczymy, w końcu to hard rock, ale bluesowy duch jest tu wyczuwalny w każdej sekundzie.
Moim ulubionym kawałkiem z "Second Sun", drugiego krążka Brytyjczyków, jest "Money" - to właśnie on otwiera tę płytę i sprawia, że ciary przechodzą mi po plecach. Od razu zasympatyzowałem z "Neverend", który aż się prosi, by podbić radio. Z kolei do serc niewiast powinien trafić "Light Of The Sun", ze zgrabną partią gitary akustycznej w tle i pogodnym riffie głównym.
Jednak tym, co chcę jeszcze raz uwypuklić, jest prostota. Członkowie Buffalo Summer nie są technicznymi orłami (szczególnie wokalista), ale mają w sobie tę bożą iskrę, która pozwala im pisać i wykonywać przyjemne dla ucha kawałki. Potrafią dokładnie tyle, ile wymaga od nich ich muzyczny zmysł. Ja to szanuję i kieruję kciuk do góry.
Jurek Gibadło
Mystic